Przez pierwsze sześć
miesięcy główne nadajniki (były dwa na dwa pasma – górny 98,8 MHz i
dolny 67.6 MHz UKF) znajdowały się na Retkini. Lokalizacja nie była przypadkowa.
Oboje z K. tam mieszkaliśmy. Później nadajniki zostały przeniesione do centrum i
zamocowane na wysokości ok. 40 m. Co spowodowało znaczne zwiększenie zasięgu.
Nadawaliśmy z mocą 250 Watt. Jak już pisałem, zapewniało to zasięg wykraczający
poza Łódź. Nadajniki w centrum miały jeszcze jeden bardzo istotny aspekt.
Znajdowały się one wśród innych stacji nadawczych co powodowało, że praktycznie
były nie do wykrycia przez PIR. Znali ogólny kierunek skąd pochodzi sygnał, ale
nie mogli dokładnie ustalić miejsca nadawania. Sygnał z Retkini był dosyłany do
nadajników radiolinią na zupełnie innych częstotliwościach. Rozwiązanie takie
dodatkowo zabezpieczało nas przed PIR-em. Zabawa zapewne trwała by w
nieskończoność bo nikt z namierzających nie mógł się połapać o co chodzi: W
Łodzi w zasadzie wszyscy słuchacze Radia Kontakt wiedzieli, że nadaje ono z
Retkini ale sygnał podczas namiarów najsilniejszy był w centrum. To bardzo
myliło PIR-owców. Dodatkowo jedna z budek telefonicznych z
Aleksandrowa Łódzkiego posiadająca numer zwrotny, służąca nam do kontaktu ze słuchaczami, była również
spięta z naszym studiem za pomocą radio linii co jeszcze wprowadzało kolejną
lokalizację do wzięcia pod uwagę (czyli dezorientację PIR-u) podczas ustalania
kto nadaje sygnał.
Coraz częściej odzywaliśmy się w audycjach na żywo. Tak naprawdę wszystko co nadawaliśmy było na żywo. Największą nagrodą dla nas było gdy ktoś wypowiadał się o nas pozytywnie publicznie. Mówili zresztą o nas wszyscy: w tramwajach, w autobusach na ulicy. Doszło do tego, że w kiedyś w tramwaju powoływał się na znajomość z nami pewien chłopak chcący zaimponować dziewczynie !!! Widziałem go pierwszy raz na oczy !!! Oczywiście ja stałem obok i przysłuchiwałem się jego opowieści, a on nie wiedział, że ja to ja. Gdy prowadziliśmy
jedną z audycji tak się złożyło, że słuchali nas rodzice K. Wracali wtedy z
działki znajdującej się pod Łodzią. Oczywiście nie wiedzieli oni o naszej rozgłośni. Ale im bliżej byli domu tym bardziej rozpoznawali nasze głosy. Mama
K. jest prawnikiem i po powrocie do domu zapytała nas czy wiemy co nam grozi za
naszą zabawę. Ale nie namawiała nas do zaprzestania emisji. Następnego dnia
pokazała nam pod jakie paragrafy można podciągnąć nasz proceder. My oczywiście
przyjęliśmy to do wiadomości i… nadawaliśmy nadal. Psy szczekają, karawana jedzie
dalej.
I tak dobrnęliśmy do 1998 roku. Tu popełniliśmy z K. mały błąd. Po
pracach konserwacyjnych jeden z nadajników nie powrócił na swoje miejsce do
centrum. Było na to już za mało czasu przed emisją. Aby nie tracić wiernego
grona słuchaczy, został on zamocowany na dachu bloku w którym znajdowało się
studio emisyjne. Nasza lekkomyślność kosztowała nas bardzo wiele. Błyskawicznie
zostaliśmy namierzenie i tylko szczęśliwy traf (chwilowy zanik napięcia i
rozłączenia całego sprzętu) spowodował, że nie zostaliśmy zatrzymani na gorącym
uczynku. PIR z pelengatorem byli już na dachu bloku i robili pomiary sygnału. Do
nas jednak nie dotarli. Wtedy to podjęliśmy decyzję o zakończeniu nadawania. W
zasadzie my byliśmy już spaleni. To był bardzo nagły i bardzo smutny koniec
Radia Kontakt. Do dzisiaj wspominam tamte czasy z łezką w oku.
Jeżeli zastanawiacie się czy ponieśliśmy jakieś konsekwencje za nadawanie radia to wyjaśniam, że nie. Ponieśliśmy je za coś zupełnie innego, mianowicie za... nielegalne nadawanie telewizji :). Ale to już zupełnie inna opowieść.