Podczas pobytu na zielonej szkole, Maciek dostał uczulenie na polikach. Wyglądało to właśnie jak rumieńce. Po powrocie, w piątek, podaliśmy mu zyrtec i myśleliśmy, że sprawa jest załatwiona. W nocy z soboty na niedzielę, dziwna wysypka pojawiła się, dla odmiany, na moim ciele. Początkowo sądziłem, że to po truskawkach i zastanawiałem się nawet czym one były pryskane, bo nigdy wcześniej nie miałem żadnej alergii. W niedzielę otrzymaliśmy telefon od znajomej, która jest pediatrą, a jej syn uczęszcza do tej samej klasy co Maciek, z informacją, że Wojtek ma "rumień zakaźny". No więc połączyliśmy fakty i wyszło na to, że ma go również Maciej. Pojechaliśmy potwierdzić nasze przypuszczenia do lekarza, a jako, że już tam byłem to wszedłem również zapytać o moją wysypkę. O dziwo okazuje się, że w ten sposób rumień zakaźny przechodzą dorośli. Zasadniczo, po za dokuczliwym swędzeniem choroba nie jest groźna. Niestety jest ona śmiertelna dla płodów. Dlatego musiałem zostać odseparowany od Politechniki Łódzkiej, bo nie wiadomo kto z otoczenia jest w ciąży. A nie chciałbym się przyczynić do nieszczęścia. Choroba rozwija się od 4 do 21 dni (tak twierdził lekarz), więc zarażenie nią nastąpiło zapewne jeszcze przed wyjazdem Macieja na zieloną szkołę.
Poniżej zamieszczam zdjęcia jak wygląda taka wysypka, i apeluję do wszystkich którzy mieli ze mną kontakt w ciągu ostatnich 21 dni o czujność.